Zupełnie nie wiem dlaczego, w światku wędkarzy muchowych, przyjęło się uważać połów ryb karpiowatych na muchę jako coś „gorszego” od klasycznej dla polskich muszkarzy pogoni za pstrągami, lipieniami, że o trociach i łososiach nie wspomnę.
Tekst: Przemek Lisowski
Zdjęcia: Joanna Pieślak, Igor Glinda
Bo przecież są one „brzydsze” od swoich łososiowatych pobratymców, a zamieszkiwane przez nie wody to takie lekkie „bagienka” w porównaniu z szumiącymi górskimi potokami i rzekami. Oczywiście, na przykład klenie zamieszkują także większość odcinków naszych głównych rzek górskich jak Dunajec, San, czy Nysa Kłodzka, ale umówmy się, w tych wodach traktowane są właśnie przez muszkarzy jak „ubodzy krewni” pstrągów i lipieni. Mając do wyboru ryby łososiowate i karpiowate przytłaczająca większość z nas trochę chyba automatycznie wybiera łowienie tych pierwszych. Towarzyszy temu oczywiście pogardliwa argumentacja o łatwości z jaką można karpiowate na muchę złowić. Nie chcę polemizować z tymi opiniami, gdyż głoszone są one zazwyczaj przez wędkarzy, którzy tak naprawdę nigdy nie traktowali ryb karpiowatych jako głównego celu swoich wypraw wędkarskich.
Wędkarze muchowi z Polski północnej, mając ograniczony dostęp do łowisk pstrągowych i lipieniowych, trochę z konieczności zmuszeni byli skierować swoje zainteresowania w kierunku ryb karpiowatych, a zwłaszcza tych najbardziej muchowych – klenia i jazia. Oczywiście aktualnie na sztuczną muchę poławia się też bolenie, płocie, wzdręgi, szczupaki, karpie i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze, ale to właśnie kleń i jaź stały się pstrągiem i lipieniem dla „ubogich”, albo może lepiej napisać, dla muszkujących „inaczej”.
Pomimo prawie trzydziestoletniego doświadczenia w wędkarstwie muchowym i złowienia setek jeśli nie tysięcy pstrągów i lipieni, nie mogę się uważać za doświadczonego łowcę kleni i jazi. Dlatego pisząc ten artykuł musiałem uciec się do wiedzy i doświadczenia moich klubowych Kolegów, którzy ryby te łowią z sukcesami od wielu lat. Wielkie dzięki Tomku, Krzysiu, Jędrzeju, Maniu.
W zasadzie, to ciężko jest na wodach Polski północno-wschodniej wrzucić oba te gatunki do jednego „wora”. Zamieszkują one bowiem trochę inne wody i sposoby ich łowienia też bywają różne. W moim rejonie klenie możemy spotkać w typowych rzekach krainy pstrąga i lipienia jak Czarna Hańcza, czy Rospuda, gdzie masowo pojawiają się pod koniec maja, wchodząc z jezior gdzie zimują, bądź z Kanału Augustowskiego w przypadku Czarnej Hańczy. Zdecydowanie mniej kleni mieszka w rzeczkach białostockich, choć w tym roku w trakcie rójki jętki majowej na Sokołdzie, jeden z moich Kolegów przez trzy dni podchodził wielkiego pstrąga, który to pojmany okazał się być 55-centymetrowym „helmutem” (tego określenia na klenie nauczył mnie kiedyś Znajomy, Piotruś Zajączkowski znad Sanu). Zdecydowanie więcej tych ryb spotykamy na Supraśli, także poniżej odcinka tej rzeki uznanej za wodę górską. Ogromne kleniska zasiedlają także Biebrzę, szczególnie w dół od jej połączenia z Kanałem Augustowskim. Kiedyś sporo tych ryb bytowało też w Narwi, ale po wybudowaniu zbiornika Siemianówka pogłowie kleni w tej rzece mocno podupadło.
W zależności od łowiska stosujemy trochę inne metody łowienia tych ryb. Na Czarnej Hańczy i Rospudzie najlepiej sprawdza się sucha mucha dużego rozmiaru z „kleniowej klasyki”, czyli „Goddard Sedge”, „Red Tag”, czy wszelakiej maści palmery. Najlepiej sprawdzają się muchy w ciemnej kolorystyce. Specyfika polowania na te ryby polega na obławianiu, nawet na ślepo, miejsc ich potencjalnego pobytu. Są to najczęściej wolne od zielska spowolnienia nurtu przy brzegu rzeki, czy zagłębienia w pobliżu powalonych do wody drzew. Muchę podajemy tak aby zrobiła na powierzchni wody wyraźne „plum”, co najczęściej owocuje gwałtownym i bardzo widowiskowym atakiem ryby. Oczywiście najłatwiej mamy, gdy klenie ujawnią wcześniej miejsce swojego żerowania, ale takie łowienie „na ślepo” także ma swoje niezaprzeczalne „plusy dodatnie”. Nigdy nie wiemy co, gdzie i kiedy zaatakuje naszą muchę. Oczywiście, gdy mamy do dyspozycji odpowiednio duży, wolny od roślinności wodnej kawałek wody, możemy spróbować dobrać się do ryb przy pomocy mokrej muchy. Ze względu na stosunkowo niewielką głębokość łowiska stosujemy raczej linki pływające, gdyż intermedialne czy głębiej tonące zapewnią nam co najwyżej sukcesy w łowieniu zaczepów. Także grubość żyłki jest zdeterminowana warunkami w których łowimy. Po pierwsze ryby nie mają w swoich niewielkich, wolnych od roślin oczkach czasu na obserwację muchy i filozoficzne rozmyślania nad grubością naszego przyponu, a po drugie hol musi być siłowy i zdecydowany. Dlatego stosujemy żyłkę o średnicy od 0,20 mm w górę. Oczywiście bez przesady. Jeśli mam udzielić jakichkolwiek wskazówek odnośnie wędki, to chyba każdy powinien stosować swoje ulubione modele do suchej czy mokrej muchy. Nie są konieczne długie rzuty, a prowadzenie muchy także nie wymaga jakiejś konkretnej długości wędziska.
Ryby najlepiej podchodzić w górę rzeki, ale gdy do danego miejsca możemy zbliżyć się jedynie idąc w dół rzeki, czy podając muchę w jej poprzek, nie panikujmy. Sam w tym roku złowiłem sporo kleni na Czarnej Hańczy na mokrą muchę podaną w dół rzeki. Najważniejsze aby zachowywać się nad rzeką spokojnie, nie powodować nadmiernego falowania wody i nie chlastać linką po wodzie nad głowami ryb. Zbierając informacje do tego artykułu otrzymałem ciekawą relację na temat połowu kleni na muchę z „canoe”, które na stosunkowo małej rzece wcale nie płoszyło ostrożnych przecież ryb! Ale ten temat pozwolę sobie zostawić na inny artykuł, gdyż technika ta wydaje mi się być niesłychanie interesująca. Już mam zaproszenie od Tomka na wspólne łowy!
Zupełnie inaczej łowi się natomiast klenie w stosunkowo sporej rzece nizinnej jaką jest np. Biebrza. Ryby zajmują tu stanowiska zazwyczaj na środku nurtu w prześwitach pomiędzy roślinnością wodną, głównie grążelem. Tutaj nie mamy już raczej możliwości brodzenia, choć niskie stany wody w ostatnich latach odsłoniły wiele fajnych płytkich miejscówek zamieszkiwanych przez te ryby. Może w tym roku spróbuję? Bezwstydnie czysta woda i mniejsza ilość zielska powodują, że klenie są tu dużo bardziej płochliwe. Zmusza to nas do podawania muchy na bardzo duże odległości, często 15 m i więcej. Jest to o tyle trudne, że za naszymi plecami już czekają sięgające po horyzont łany trzcin gotowych „przygarnąć” naszą muchę. Jeżeli już doleci do celu, to przynęta tradycyjnie może „pacnąć” o wodę, czego raczej należy unikać w przypadku sznura. Dystans na którym prowadzimy suchą muchę nie jest zazwyczaj zbyt długi, a nasza linka często leży na liściach grążeli, podczas gdy przypon spływa wraz z muchą w wolnym od zielska prześwicie. Niestety, często podczas podrywania linki przy kolejnym rzucie wchodzi ona pod wspomniane liście i pięknie naprowadza naszą muszkę na grubą i twarda łodygę rośliny. Oznacza to tylko jedno – stratę muchy. Nie ukrywam, że ciągłe zmagania z grążelami zamiast z rybami, spowodowały u mnie pewne zwątpienie w sens kleniowych wypraw na Biebrzę. Oczywiście są głębsze miejsca pozbawione dywanu roślin, gdzie możemy próbować skusić ryby mokrą muchą, ale jest ich stosunkowo niewiele. Warunki w jakich łowimy mają decydujący wpływ na dobór sprzętu – długa wędka, pomagająca nie tylko dosięgnąć ryby, ale też poprowadzić linkę podczas wymachu ponad trzcinami i przynajmniej próbować uniknąć zaczepu o grążele. Żyła ponownie 0,20 mm w górę. Muchy – tak jak w przypadku wód „górskich”, tylko może trochę większe rozmiary. Z uwagi na bardzo siłowy hol, polegający na wyrwaniu ryby na powierzchnię wody tak, aby nie zdążyła ona dać nura w roślinność wodną, bardzo ważne są solidne haki. Czasami przydają się też one w pojedynkach z łodygami grążeli…
Jest jeszcze jeden sposób połowu bohaterów tego artykułu na rzekach nizinnych, chyba trochę podpatrzony przez muszkarzy u … spinningistów. Otóż osiągają oni bardzo dobre wyniki w łowieniu kleni stosując malutkie woblerki imitujące wszelkiej maści żuczki, tzw. „smużaki”. Prowadzi się je praktycznie po powierzchni wody, tak aby spływając zostawiały dobrze widoczny ślad. I tak też klenie zaczęli łowić moi niektórzy Koledzy, tyle że przy użyciu imitacji chrabąszczy wykonanych z dobrze pływających materiałów, głównie wszelkiej maści pianek. Rzut można wykonywać w zależności od potrzeb w górę, w poprzek czy nawet w dół rzeki. Linka oczywiście pływająca, wędka oczywiście długa i oczywiście moooocne nerwy aby nie sp…ć (spaprać?) zacięcia, gdy ślad wielgachnej ryby zbliża się na powierzchnie wody do naszej przynęty. Muszę nadmienić, iż częstym przyłowem przy polowaniu na klenie są pokaźne biebrzańskie bolenie. Piszę to, aby nie było potem pretensji…
Kilka lat temu podlascy muszkarze mieli z nastaniem maja bardzo poważny orzech do zgryzienia. Właśnie zaczynał się wylot jętki majowej na lokalnych rzekach pstrągowych, a tymczasem z letargu budziły się też ich koleżanki znad narwiańskich bagien. Miliardy owadów wypełniały powietrze nad rzeką i w chwili gdy siadały na jej powierzchni rozpoczynał się niezapomniany spektakl żerowania jazi i boleni. Dlaczego piszę o tym w czasie przeszłym? Ano nie wiedzieć czemu wyloty narwiańskiej jętki stały się w ostatnich latach bardziej chimeryczne. Trwają krótko, czasami i pół godziny przed zapadnięciem ciemności. Owady nie zawsze siadają na wodzie i wreszcie rójka nie wszędzie ma miejsce. W tej sytuacji trudno się dziwić, że coraz mniej wędkarzy decyduje się na jaziowe łowy, podczas gdy mają niepowtarzalną okazję zmierzyć się z potokowcami. Niemniej ci, którzy próbują mogą pochwalić się nieraz kilkoma rybami ponad 50 cm długości złowionymi w jeden wieczór.
Jazie na Narwi występują praktycznie na całej długości rzeki, ale najlepsze efekty tradycyjnie osiągane są na odcinku w dół od jeziora Siemianówka, aż do połączenia rzeki z Supraślą. Wcale nie oznacza to, że na innych odcinkach tych ryb nie ma, ale we wspomnianych miejscach Narew oferuje najdogodniejsze warunki połowu. Tak jak już wspomniałem, jazie na muchę na Podlasiu to głównie okres rójki jętki majowej. Tak więc naszą bronią będzie sucha mucha. Jednak wcale najlepiej nie sprawdza się klasyczna imitacja jętki majowej a swojego rodzaju wariacja „Black Gnat”, z tym że skrzydła w muszce wykonane są z CDC. Wędka, podobnie jak w przypadku łowienia kleni na rzekach nizinnych, powinna być raczej dłuższa w klasie 4-5. Linka najlepiej WF, gdyż pozwoli nam ona na osiąganie większych odległości, a i przy często wiejących wiatrach daje nam ona przewagę nad wędkarzami stosującymi sznury DT. Powszechna opinia głosi, że kleń jest rybą mającą „oko w każdej łusce”. To co w takim razie powiedzieć o jaziu?! Są to ryby zdecydowanie bardziej płochliwe od „helmutów”. Zazwyczaj płoszy je najmniejsza nawet falka spowodowana przez brodzącego rzeką wędkarza, czy nieumiejętnie położona na wodzie linka. Dlatego też stosowane żyłki muszą być odrobinę cieńsze niż w przypadku kleni. Osobiście zazwyczaj na koniec przyponu wiążę odcinek o grubości 0,16-0,18 mm i wiem, że większość bardziej doświadczonych kolegów robi podobnie. Inna sprawa, że jaź wielkim wojownikiem nie jest i nawet największe egzemplarze powinno udać się nam wyholować przy zastosowaniu żyłek o wspomnianej średnicy.
Jazie są rybami stadnymi, więc namierzenie żerujących ryb zazwyczaj gwarantuje nam kilka brań z jednego miejsca. Oczywiście pod warunkiem, że ryb wcześniej nie spłoszymy. Żerujące na suchych muchach jazie nie zajmują określonego stanowiska jak np. pstrąg czy lipień, lecz nieustannie przemieszczają się, zwykle w górę rzeki. Tak więc z danego miejsca mamy zazwyczaj szansę wykonać 2-3 rzuty, bo potem stado ryb zwyczajnie sobie odpłynie. Jeżeli jesteśmy na brzegu rzeki, możemy ostrożnie podążyć śladem ryb. Ale gdy brodzimy, jest to najczęściej niemożliwe. Wolny uciąg rzeki nie spłaszczy powodowanych przez nas fal i efektem tej „taplaniny” będzie przepłoszenie żerujących jazi. Z tym, że brodzenie w Narwi to zadanie dla prawdziwych „łosi”!
Cóż, zapewne mój tekst nie spowoduje, że nagle całe tabuny Czytelników „Sztuki Łowienia” porzucą swoje ukochane pstrągowe bystrzyny i lipieniowe płanie aby gremialnie ruszyć nad rzeki naszych nizin w poszukiwaniu jazi i kleni, ale mam nadzieję, że przynajmniej część z Was spojrzy przychylniej na te ryby. I z mniejszym politowaniem na taplających się w bagnach muszkarzy, usiłujących je złowić…