Małe, kameralne wody stawiają przed wędkarzem muchowym inne wymagania niż duże rzeki. O swoich doświadczeniach i sposobach łowienia na niewielkich rzekach opowie Piotr Gybej, według którego takie łowiska są wciąż trochę niedoceniane; jemu zaś szczególnie bliskie.
Jadąc nad znaną mi rzekę, często już w drodze myślę, w jaki sposób dziś spróbuję przechytrzyć mieszkające w niej ryby. W zależności od pogody oraz nastawienia zabieram ze sobą jedną uniwersalną wędkę bądź dwie specjalistyczne. Jeśli jest to jedna wędka, to najbardziej uniwersalna w tych warunkach będzie 9-stopowa AFTM 4. Częściej jednak wybór pada na dwie wędki: 10-stopowy dość szybki, nimfowy kij w klasie 3/4 oraz krótką 8-stopową wędkę w klasie 3, która służy mi do suchej muchy oraz lekkiej mokrej.
Najlepsze linki to takie, które szybko załadują naszą wędkę nawet przy krótkim rzucie. Stosuję więc sznury z głowicami 6,5 do 9,5 m. Co do kołowrotków, to do suchej muchy zawsze wybieram najlżejszy, a do nimfy taki, który wyważy wędkę trochę poniżej środka rękojeści. Będąc już nad wodą, lubię spokojnie poobserwować, co się dzieje – zdarza się, że jest to klucz do rozszyfrowania aktualnego menu ryb. W rzekach, w których łowię, rójki nie zawsze są intensywne. Często więc ryby po cichu zbierają owady przez cały dzień, a brak oczek wcale nie oznacza, że nie będą agresywne.
Zazwyczaj na początku zakładam dwie suche muchy. Rano lub w środku dnia jest to chruścik i jętka, wieczorem dwa rozmiary chruścików – w ten sposób znacznie szybciej udaje mi się dobrać odpowiednią muchę. Kolor przynęt oraz ich wielkość dobieram zależnie od pory roku – wiosną i latem to przynęty w rozmiarach 8–16, jesienią 16–22. Mniejsze przynęty wymuszają stosowanie cieńszych żyłek, więc jesienią jest to 0,12–0,08, a latem 0,16–0,10.
Dość często, szczególnie w porach żerowania, zdarza się, że ryby stoją na bardzo płytkiej, szybszej wodzie. Wtedy zgodnie z zasadą „najpierw muchy, później buty” pierwsze rzuty wykonuję, nie wchodząc do wody. Gdy kończę obławiać pas przybrzeżny, przychodzi kolej na całą szerokość rzeki. Wtedy pod kątem 45 stopni obławiam wodę pod górę, pamiętając o pozostawaniu w cieniu brzegu lub chowaniu się za naturalnymi przeszkodami. Podczas niekorzystnej pogody (w sensie wędkarskim) szczególnie ważne jest zmienienie much (dotyczy to ich wielkości i koloru) oraz szybkie reagowanie na często zmieniające się warunki.
Ryb szukam prawie wszędzie – zazwyczaj są to spowolnienia, końcówki płani, rynny, przewężenia oraz różnego rodzaju podwodne przeszkody, pełniące dla ryb rolę schronienia. Dystans rzutu to 5, maksymalnie 10 m. Przy takiej odległości prowadzenia mamy możliwość pełnej kontroli nad spływającym zestawem, a to znacznie poprawia naszą skuteczność. Co do samego prowadzenia, to w 90 procentach jest to naturalny spływ. Czasem jednak, gdy chcemy wywabić z dołka większego pstrąga, warto posmużyć dużym „chrustem” nad jego głową. Wyskoczy.
Już kilkukrotnie spotkałem się z sytuacją, gdy ciężko było dobrać suchą muchę do gustów wychodzących ryb – wówczas jednym z lepszych rozwiązań było zaprezentowanie im mokrej muszki. Bardzo często, szczególnie pstrągi, pomimo żerowania na powierzchni, świetnie zjadają mokre palmerki i biedniejsze spidery. Wraz z delikatnym sprzętem takie łowienie staje się bardzo przyjemne. W takim wypadku uniwersalne wędzisko sprawdza się idealnie.
Zazwyczaj przez krótki czas łowię pod prąd, później jednak przechodzę od góry i w zależności od tego, czy ryby są agresywne, czy ospałe, ustalam prowadzenie. Można łowić na tzw. leniwą mokrą, tylko utrzymując muchę w nurcie, lub prowadzić ją skokami jak streamera. Podczas łowienia od góry mamy największą szansę na spłoszenie ryb, dlatego też rzuty w tej metodzie są dość długie (jeżeli warunki pozwalają, jest to około 10–15 m). Najczęściej wybieram linki pływające, jednak w głębszych miejscach dobrym rozwiązaniem będzie sznur intermediate. Do metody mokrej muszki optymalny jest przypon z końcówką 0,17–0,22 mm, stanowiący przynajmniej 1,5 długości wędziska i muchy rozstawione w odległości 60–100 cm. Aby uniknąć plątania się skoczka, trzeba pamiętać, żeby był krótki i najlepiej zrobić go z trochę grubszej żyłki.
Muchy, jakie najczęściej stosuję, to niewielkie spidery oraz palmerki w rozmiarach 10–14. Często, żeby delikatnie przytopić zestaw, jedna z much jest dociążona niewielkim, miedzianym koralikiem. Całość płynie wówczas znacznie stabilniej, ułatwiając rybie trafienie w przynętę. Jeśli pod powierzchnią nic się nie dzieje, sprawdzam pośrednie, a później głębsze partie wody.
Do wcześniej wspomnianej 10-stopowej wędki wiążę przypon 2 długości wędziska. Jest to idealne połączenie techniki długiej i francuskiej nimfy bez konieczności przewiązywania zestawu. Gdy zajdzie potrzeba dalszego rzutu, taki przypon pozwoli na idealną prezentację, a podczas krótszego łowienia jest wystarczająco długi, żeby bez ryzyka spłoszenia ryb obłowić wybrany fragment rzeki. Do połowu na nimfę używam dość cienkich przyponów – najczęściej jest to fluorocarbon 0,12 mm, a jeśli wiem, że w danym dołku mogę trafić większą rybę, to stosuję 0,14 mm. Na tak cienkie średnice można sobie pozwolić tylko przy zastosowaniu wędek w niskich klasach AFTM lub używając gumowego amortyzatora.
Zestaw wiążę za pomocą węzłów zderzakowych – są mocne i pewne. Odległości much ustalam w zależności od średniej głębokości łowiska, najczęściej jest to około 60 cm. Mam wtedy pewność, że moje muchy przepłyną zarówno w pośredniej, jak i w dolnej warstwie wody. Jeśli ryby nie są zbyt aktywne i chcę penetrować tylko głębsze odcinki, na skoczku ląduje cięższa mucha. Przy takim rozwiązaniu obydwie przynęty płyną w tym samym pasie wody. Technik prowadzenia jest wiele: podnoszenie, przytrzymanie, ściąganie nimf szybciej niż nurt rzeki. Osobiście najczęściej stosuję naturalny spływ – dopiero gdy to zawodzi, sprawdzam wyżej wymienione rozwiązania.
Tak jak przy metodzie suchej muchy, rozmiar i wagę przynęt dobieram w zależności od pory roku. Wiosną są to raczej większe, cięższe wzory, czyli na przykład: mucha prowadząca #10 z główką 3,5 mm, skoczek #14 z główką 3 mm; latem #14–18 z główkami 2–3 mm; jesienią #16–20 na główkach 1,8–2,5 mm. Przynęty te podaję zazwyczaj w rynnach oraz na końcówkach płani. Bardzo ważny jest też ciężar przynęt – starajmy się dobierać go tak, abyśmy nie musieli prowadzić much. Zestaw powinien płynąć sam, a naszą rolą jest kontrolowanie spływu. Same wzory podobne są do tych dunajcowych, z tą różnicą, że są znacznie lżejsze. Muchy, którymi sam łowię to różnego rodzaju zające, skarpety, antalówki czy brązki z różnymi kolorami główek.
Jeśli mamy do czynienia z trudnym terenem, dużą ilością krzaków oraz zarośli, polecam łowienie jedną muchą. Jest to bardzo skuteczne, a przede wszystkim celne łowienie. Sprawny wędkarz, łowiąc metodą francuską, bez trudu umieści swoją muchę w kwadracie 10 na 10 cm, a właśnie takie wstrzelenie przynęty pod zwalone drzewo czy nawis często kończy się sukcesem. Nad wodą ustawiam się podobnie jak przy metodzie suchej muchy – od strony ogona ryby. Wtedy szansa na podejście bez wzbudzenia jej podejrzeń jest zawsze większa.
Mała, prześwietlona woda bardzo często wymaga podchodzenia na kolanach, w związku z czym elementem wręcz nieodzownym stają się nakolanniki. Znacznie wygodniej obłowimy w nich szybsze zbyrki. Trochę łatwiej łowi się, gdy woda jest delikatnie przybrudzona i podwyższona. Ryby nie są już tak ostrożne, więc można pozwolić sobie na grubszą żyłkę, czy bezstresowe brodzenie, a gdy woda zacznie opadać i się oczyszczać, możemy liczyć na znakomite brania. Idąc pod prąd – szczególnie w miejscach, w których woda płynie wolniej – ważnym aspektem staje się szybkość poruszania się. Pamiętajmy, że każdy nasz ruch tworzy falę, która z pewnością zdradzi rybom naszą obecność i przynajmniej na jakiś czas niekorzystnie wpłynie na ich apetyt. Mam nadzieję, że lektura powyższego tekstu pomoże wam zwiększyć skuteczność na kameralnych wodach.
Tekst: Piotr Gybej
Zdjęcia: Adam Sikora, Mirosław Pieślak