Każdy z nas stawiał kiedyś swoje pierwsze kroki w wędkarstwie muchowym. Jedni robili to pod okiem bardziej doświadczonych kolegów, inni zdecydowali się samodzielnie rozpocząć tę przygodę, opierając się o wcześniej przyswojoną literaturę. Są również tacy – i do tej grupy mogę zaliczyć siebie – którzy ten rodzaj wędkarstwa rozpoczęli od profesjonalnego kursu.
W połowie 2011 roku wylądowałem na takim kursie nad Sanem w Zwierzyniu. W tamtym czasie nie miałem jeszcze takiego wyboru jak dziś, ponieważ kursy muchowe dopiero zaczynały funkcjonować, a szkółki dopiero się organizowały. Przyciągnęło mnie jednak nazwisko instruktora. Adam Sikora – tej osoby nie trzeba chyba nikomu przedstawiać – był wędkarzem prowadzącym ów kurs, i to pod jego okiem miałem stawiać swoje pierwsze kroki z muchówką. Opierając się o nabyte tam doświadczenia, czuję się zatem upoważniony do wypowiadania się nad celowością uczestnictwa w takich zajęciach.
Aktualnie kursów posługiwania się wędkami muchowymi jest wiele. Istnieje też możliwość skorzystania z indywidualnej nauki wędkowania. Wielu stawia sobie pytanie, czy warto poświęcać swój czas i niemałe środki finansowe na naukę w „szkółce muchowania”. Koszt kursu jest czasami równoważny z kosztem niezłej jakości zestawu muchowego. Jak podsumować dojazd, zakwaterowanie, licencje, wynagrodzenie instruktorów i dodatkowe uciechy, kwota może przekroczyć nawet tysiąc złotych. Co otrzymamy w zamian, czym wzbogacimy swoją wiedzę i umiejętności? Na pewno poznamy innych uczestników kursu, często mieszkających w innych rejonach Polski. Te znajomości później można pielęgnować, co stworzy nam możliwości powędkowania na innych wodach niż te w naszym miejscu zamieszkania. Zapewne nasz przyjaciel „po kiju” będzie w stanie zorganizować nam tańszy nocleg, zaklepać licencje czy też poprowadzić na swoich łowiskach w miejsca urokliwe i rybne. Pewnie będzie wypadało zrewanżować się koledze, ale to i dla nas będzie kolejnym dniem nad wodą, w dodatku w dobrym i sprawdzonym towarzystwie. Przyjaźnie wędkarzy z kursów bywają trwałe, czyste i owocne.
Kolejną niekwestionowaną korzyścią, którą wyniesiemy z kursu, to zawarta znajomość z naszym instruktorem. W moim przypadku jest to znajomość z Adamem Sikorą, ale w innych szkołach są również świetni wędkarze muchowi. Oprócz wiedzy pozyskanej w ramach kursu czy informacji przekazanych przez mistrza nad wodą i przy wieczornej biesiadzie nabędziemy również niepisaną zgodę na ewentualne kontakty telefoniczne, możliwość zadawania pytań i późniejszych konsultacji w sprawach dotyczących wędkowania na muchę. Niejednokrotnie pozwalałem sobie na kilka telefonicznych pytań, a to w przypadku wyboru kija do nimfy, a to w sprawie kołowrotka i sznura, a to w sprawie materiałów do kręcenia much. Zawsze otrzymywałem wyczerpujące odpowiedzi, podpierane również kilkoma poradami i sugestiami.
Niekwestionowanymi korzyściami uzyskanymi na kursie są nabyte umiejętności i ich udoskonalenie w trakcie łowienia, pod okiem instruktora. Każdy kurs oprócz wiedzy teoretycznej niesie w swym programie ćwiczenia na łące i nad wodą. Zaczynając od często wyśmiewanej łąki, pod uważnym okiem szkoleniowca uczymy się poprawności rzutów, a nasze ewentualne błędy są na bieżąco korygowane. W czasie mojego kursu praktycznie cały czas płynęły uwagi, po których moje rzuty stawały się płynne, dłuższe, a pętla robiła się coraz węższa i ładniejsza. Prowadzący kursy oprócz umiejętności wędkarskich posiadają też często dar przekazywania swojej wiedzy w sposób przystępny i cierpliwy. Po stwierdzeniu opanowania przez kursantów podstaw muchowania zaczynają pokazywać „sztuczki i kruczki”, które później pozwalają albo na osiąganie większych odległości, albo podanie muchy w rejon, który w sposób tradycyjny byłby nieosiągalny. Ten sam scenariusz ma miejsce nad wodą. Tutaj również instruktorzy czuwają nad poprawnością naszej techniki, przyglądają się naszym poczynaniom, poprawiają błędy w sposobie układania linki, rzutu lub prowadzenia muchy. Jeżeli kursant chce się nauczyć łowić na muchę, jest to najlepsza forma pozyskania takiej wiedzy. Gwarantuje, że nie popełnimy błędów samouków, że w porę zostaniemy skorygowani i przywołani do poprawności. Można zadawać pytania, poprosić o przykładowy rzut, w końcu skorzystać z pomocy w prowadzeniu naszej ręki. Wszystko to możliwe jest jedynie z doświadczonymi wędkarzami, posiadającymi dodatkowo umiejętność przelewania tej wiedzy na mniej doświadczonych kolegów – pod warunkiem jednak, że chcemy słuchać. W trakcie takiego kursu nie ma krzyku, pośpiechu czy irytacji. Jest za to spokój, fajny nastrój i opieka kogoś o ponadprzeciętnym doświadczeniu.
Jako że kurs trwa dwa lub trzy dni, wieczorem zawsze jest czas na jeszcze bliższe poznanie się i nawiązanie tej nietuzinkowej więzi pomiędzy mistrzem i uczniem. Wówczas otwierają się podwoje wiedzy naszego instruktora, który swobodnie dzieli się nią z kursantami. Przy grillu, złotym płynie lub innych uciechach kulinarnych czas płynie szybko, a przyjaźnie nabierają realnych kształtów. To również niepodważalna korzyść ze szkółki muchowej.
Kiedy zajęcia dobiegną końca, wracamy w swoje rejony zamieszkania, często kilkaset kilometrów od miejsca, w którym stawialiśmy swoje pierwsze poważne muszkarskie kroki. Za jakiś czas pójdziemy nad swoje wody wypróbować efekty kilku dni nauki. Zapewne dostrzeżemy, że mamy jeszcze braki, że ciągle nie potrafimy tego czy tamtego. Jednak zauważymy również, że nasze rzuty są płynne, sznurem mniej szarpie, osiągamy większe odległości, a położenie muchy i jej prowadzenie jest już zupełnie inne. Najdzie nas również tęsknota za obecnością naszego mistrza, bo gdyby był, zapytałbym się o te wszystkie popełniane jeszcze błędy. Dodatkowo zauważymy, że niektóre nasze poczynania sami zaczniemy nazywać błędnymi lub niedoskonałymi. Myślę jednak, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby po powrocie do domu podzielić się z naszym mistrzem przemyśleniami z wędkowania i dopytać o zaistniałe wątpliwości. Sądzę, że żaden nie odmówi krótkiej rozmowy. Będzie to dla niego również pewnego rodzaju nobilitacja, że jego uwagi i sugestie są ciągle cenne i cały czas brane pod uwagę.
Kursy wędkarskie, chociaż nie są tanie, niosą za sobą wiele korzyści, które ukształtują kawałek naszego muszkarskiego życia. Wielu będzie zadawało pytanie, czy warto wydać tyle pieniędzy, czy coś z tego będzie? Odpowiedź jest prosta: warto, a wiedza, umiejętności i znajomości tam zawarte będzie tym, co zostanie już do końca życia – o ile oczywiście będzie systematycznie pielęgnowane. Nawet materialnie taki kurs w części zwróci się chociażby w mniejszej ilości zerwanych czy splątanych przyponów. Należy wierzyć, że po kursie już na pierwszej naszej samodzielnej wyprawie nasze posługiwanie się muchówką będzie bardziej kunsztowne, zgodne z panującymi od wielu dziesięcioleci zasadami rzutów i prowadzenia przynęt, tak przez wielu lekceważonymi i niedocenianymi. Będziemy stawać się powoli tymi, którym tak wiele razy zazdrościliśmy, stojąc na brzegu rzeki i wpatrując się w pięknie ułożony w wąską pętlę sznur muchowy, delikatne położenie muchy i późniejszy hol wygiętym prawie w okrąg wędziskiem. Będziemy mieli szansę wtopić się w środowisko rzeki i umiejętnie podawać na powierzchnię chruścika lub jętkę tak, jakby to ta prawdziwa osiadła na błyszczącej w słońcu, falującej tafli. Jako ten, który skorzystał i zaraził się tą nieuleczalną chorobą, mówię wam – warto, naprawdę warto.
Tekst: Mariusz Szalej – „Marszal”
Zdjęcia: Krzysztof Więcław