Łowienie metodą muchową to rodzaj łamigłówki. Oczywiście wśród wielu czynników wpływających na powodzenie wyprawy przydaje się też łut szczęścia, lecz nie zmienia to faktu, że największe znaczenie ma to, jak poskładamy kolejne puzzle fly-fishingowej układanki. Szczególnie na łowisku, którego nie znamy.
Zapewne niejednokrotnie znaleźliście się w sytuacji, w której, nie znając nowej wody – w tym przypadku stojącej – zastanawialiście się, jak zacząć, by coś złowić. A najlepiej jeszcze coś dużego. Pozwólcie, że jako przykład opiszę sytuację, która mnie spotkała podczas ubiegłorocznej wizyty w Norwegii, na redakcyjnym wyjeździe „Sztuki Łowienia” zorganizowanym przez Eventur Fishing. Jednym z punktów naszej wyprawy było nieznane nikomu z nas jezioro w górach. Informacje, jakie posiadaliśmy na temat łowiska, to wielkość, głębokość i to, że jest połączone z dużo większym i głębszym akwenem. Już na miejscu zebraliśmy wskazówki, które, jak się później okazało, pozwoliły nam dobrać się do fajnych ryb. Jednak zacznijmy od początku.
Gdy dotarliśmy nad wodę, panowały – jakby się mogło wydawać – idealne warunki: ciepłe popołudnie, brak wiatru i widoczne na powierzchni ryby zbierające owady. Mieliśmy do dyspozycji łódź i dwa belly boaty. Tego popołudnia używaliśmy łodzi. Byłem pewny, że dobranie się do tych ryb to kwestia kilku rzutów i wyboru właściwej muchy. Wspaniale – pstrągi na suchara! Jak ogromne było nasze zaskoczenie i rozczarowanie, gdy przy zachodzącym słońcu wracaliśmy z wody z wynikiem jednego malutkiego pstrąga, pewnie około 20 centymetrów, a dwa podobnej wielkości nam spadły… A ponoć woda ta była pełna ładnych ryb! Długo tego wieczoru zastanawiałem się jak dobrać się do tych „lepszych”. Jeżeli podczas tak korzystnych warunków nie złowiliśmy nic konkretnego, to jak będzie dalej? Myśl, że przez najbliższe dni będziemy łowić w Norwegii 20-centymetrowe pstrągi nie dawała nam w nocy spokojnie zasnąć.
Była alternatywa – ogromne jezioro, z którym połączone było to mniejsze, na którym już łowiliśmy. Jednak jego wielkość i przede wszystkim znaczna głębokość wydawały mi się mało muchowe. Mieliśmy sporo szczęścia, bo w miejscu, w którym spaliśmy, znajdowała się ściąga z danymi na temat okolicznych łowisk i kilka informacji było bardzo pomocnych. Dowiedzieliśmy się, że to małe jezioro przed wielu laty było bagniskiem, a wybudowanie niedużego kanału i niewielkiej zapory spowodowały spiętrzenie wody i utworzenie tego akwenu o głębokości nieprzekraczającej czterech metrów. Łowisko wydawało się idealne, ale jak znaleźć tam konkretne ryby? Zaczęliśmy powoli łączyć elementy układanki.
Następnego dnia, odbijając od brzegu, spytaliśmy miejscowego, gdzie najczęściej łowią muszkarze. Nonszalancko odpowiedział, że po drugiej stronie. Obraliśmy azymut na przeciwległy brzeg. Przeprawa trwała kilka minut, płynęliśmy z wiatrem. Kompletnie inna pogoda niż dnia poprzedniego. Ciągle słonecznie, ale z drobnym wiatrem. Dopływając do drugiego brzegu, wstałem, aby popatrzeć i nie uderzyć śrubą silnika o dno. I tu zauważyłem dość istotną, jak się po chwili okazało, rzecz. Strefa przybrzeżna na dystansie około 10–15 metrów była podwodną łąką. Był to sygnał do podjęcia decyzji, jak zacząć. Dotarliśmy do brzegu i się rozdzieliliśmy. Plan był taki – chłopaki na łodzi penetrują głębszą otwartą wodę (łódź miała silnik), a my z „kółek” obławiamy strefę przy brzegu.
Woda nie głębsza niż 2 metry, dno gęsto pokryte roślinnością, więc decyzja była bardzo szybka. Zacząłem od linki w 3 klasie tonięcia, a do końca przyponu zawiązałem imitację larwy ważki. Odpłynąłem na nie więcej niż 15 metrów od brzegu. Rzut w kierunku płycizny. Czułem ogromne podniecenie, bo miejsce pachniało rybą. Nie spodziewałem się, że trafiliśmy w dziesiątkę. Już w drugim przeprowadzeniu miękkie przytrzymanie i momentalna świeca. Mirek jeszcze na brzegu wiązał przypon… Jazda była na całego! Piękny potokowiec szalał na końcu zestawu. Prawie 60-centymetrowa ryba po kilku minutach wylądowała w podbieraku i po szybkiej sesji zdjęciowej wróciła do wody. Nie minęło jednak nawet kilka minut, a nastąpiło kolejne branie. Pstrąg okazał się odrobinę mniejszy. Przez całe przedpołudnie złowiliśmy z belly boatów kilka pięknych ryb. Oczywiście wieczorem analizowaliśmy przebieg całego łowienia i doszliśmy do kilku wniosków. Wiedzieliśmy, gdzie są ryby, ale po kilku ładnych holach, postanowiliśmy poznać kolejną część tego jeziora.
Następnego dnia zdecydowaliśmy, aby się zmienić. Wylądowałem na łodzi. Popłynęliśmy w górę jeziora, na część, gdzie uchodziła rzeczka zasilająca „bajoro” w świeżą wodę. Wydawało nam się, że tam może być więcej pstrągów. Okazało się, że woda w tej części była tak płytka, że praktycznie nie do łowienia. Tego dnia wiatr był jeszcze silniejszy. Zaczęliśmy łowienie w dryfie, ale fale pchały łódź tak mocno, że było to bardzo trudne. W czasie, kiedy walczyliśmy z łódką, Mirek podczas dryfowania na „kółku” trafił na największego pstrąga wyjazdu – piękną, dziką sześćdziesiątkę. Zdecydowaliśmy, że wracamy na miejsce wczorajszych łowów, ale spróbujemy od strony brzegu, brodząc. Sytuacja z dnia poprzedniego powtórzyła się – kilka pięknych czterdziestaków zameldowało się na końcu zestawu. Łowiliśmy na drobne streamery – imitacje wylęgu, jaki to widzieliśmy podczas wypływania z zatoczki, w której trzymaliśmy łódź. Jak widać, oczy trzeba mieć szeroko otwarte i patrzeć, co w wodzie piszczy.
Popołudniami przychodził moment, kiedy ryby przestawały brać na przynęty ściągane na tonącej lince. Wiedzieliśmy, że tu są. Decyzja padła na spróbowanie bardziej stacjonarnego łowienia przy pomocy zestawu z pływającym sznurem i nimfami (buzzerami) na końcu przyponu. Ta decyzja też okazała się trafna – udało się dobrać i do tych ryb, którym nie chciało się ganiać za naszymi muchami. Wprawdzie były odrobinę mniejsze, ale ciągle radość była ogromna, bo brania na długiej lince to cała kwintesencja muszkarstwa.
Byliśmy już nałowieni, a wtedy zaczyna się kombinowanie. Bardzo chcieliśmy złowić inny gatunek pstrągów, a wiedzieliśmy, że na dużym jeziorze są tzw. arctic chary, czyli palie. Jezioro było potwornie duże i głębokie, a szukanie w nim ryb przypominało przysłowiowe szukanie igły… Nasz kolega Raj uparł się, żeby spróbować na przepływie z małego do dużego jeziora. Od początku przyjazdu twierdził, że to musi być znakomite miejsce na palie. Nie ukrywam, że bardzo sceptycznie patrzyłem na jego poczynania do momentu, kiedy wyholował pierwszą ze swych kolorowych rybek. Każdy z nas miał okazję złowić ten nowy gatunek. Palie brały zarówno na streamery, jak i na nimfy. Dzięki Raj. Na koniec wyjazdu kombinowałem jeszcze z suchą muchą z belly boata i także złowiłem zgrabne pstrągi.
Wracając do sedna, czyli pstrągów – kilka dni spędzonych nad zupełnie nieznanymi nam wodami pokazało kolejne fascynujące oblicze zabawy zwanej muszkarstwem. Ta swoista łamigłówka, jaką układaliśmy przez kilka dni w jedną całość, dała nam nieoczekiwane rezultaty. Oczywiście z rybami, jak i ze wszystkim innym, trzeba mieć odrobinę szczęścia. Jednak to, że połączyliśmy kilka faktów, spostrzeżeń i bezcennych informacji, jakie udało nam się zdobyć, poskutkowało świetną zabawą.
Na koniec kilka rzeczy, na które warto zwrócić uwagę na nowej wodzie:
Bardzo ważną sprawą jest ukształtowanie dna – czy to w strefie przybrzeżnej, czy też na otwartej wodzie. Jeżeli woda jest zbyt głęboka, aby to dno zobaczyć, przydaje się echosonda.
Kolejną istotną rzeczą jest roślinność zanurzona oraz ta na brzegach. Na ogół oznacza to sporo jedzenia dla ryb. Obserwujcie to, co żyje w samej wodzie i to, co lata wokół niej. Warto dokładnie przyglądać się drobnym rybkom, jeśli takie występują.
Wiatr to jedna z najbardziej kluczowych spraw. Ważne jest, w którą stronę wieje i jak bardzo jest silny. Miejsce, które okazało się dla nas najłaskawsze, było praktycznie cały czas na nawietrznej i fale odbijały się od brzegu, przy którym łowiliśmy. Utarta opinia, że największe ryby są zawsze z dala od brzegu, nie do końca się sprawdza. Nie bójcie się czasami – nawet gdy macie łódź, a miejsce wyda wam się interesujące – łowić przy samym brzegu. Pstrągi, w szczególności te dzikie, bardzo lubią strefę przybrzeżną, gdyż tam zazwyczaj znajduje się ich pokarm i tam należy ich szukać.
Życzę Wam wszystkim jak najwięcej rozwiązanych łamigłówek!
Tekst: Igor Glinda
Zdjęcia: Igor Glinda, Mirosław Pieślak